Type and press Enter.

Selekcja „Swoją Drogą”: przed wynikami

 

BLOG_BIALY

Po premierze „Swoją drogą” ogłosiłem, że w dalszej części tego projektu zabiorę jeszcze jedną osobę w dowolne miejsce na świecie, podobnie jak bohaterów książki. W ciągu miesiąca spłynęło ponad 3000 zgłoszeń.

Wyboru zgłoszeń dokonuję razem z Kapitułą, składającą się z przedstawicieli partnerów i organizatorów tego projektu: AllegroKLM i Wydawnictwa Otwartego. Stanęliśmy przed bardzo trudnym zadaniem wybrania jednego zgłoszenia z trzech tysięcy nadesłanych, gdy jedyne co mamy, to tysiąc znaków uzasadnienia. Jak przebiegał ten proces?

Każde zgłoszenie składało się zasadniczo z odpowiedzi na dwa pytania: „dokąd chcesz lecieć?” i „dlaczego mamy wybrać właśnie Ciebie?”. Ograniczyliśmy formę odpowiedzi do odpowiednio 250 i tysiąca znaków , gdyż krótka forma wymusza syntezę, sam konkret, bez wody i literatury.

W pierwszym etapie procesu wyboru, przy takiej masie zgłoszeń, jest to siłą rzeczy selekcja negatywna, czyli bardziej: „jakie zgłoszenia odrzucamy?”, niż: „kogo wybieramy?”. Pozwólcie więc, że wyjaśnimy, jakimi kryteriami kierowaliśmy się przy tym procesie.

 

ETAP I

 

Żadnych znajomych królika. Automatycznie odrzucaliśmy wszystkie zgłoszenia od osób, które znam osobiście, z którymi się przyjaźnię oraz wszystkich moich klientów, uczestników moich wyjazdów komercyjnych lub innych projektów, nad którymi pracuję. Od początku bardzo mi zależało, żeby to była czysta, uczciwa, społeczna akcja.

 

Niepoważne podejście. Oczywiście już na starcie odpadły też wszystkie zgłoszenia pisane na kolanie, niechlujnie, z masą literówek i błędów albo bez spacji, żeby zmieścić więcej. Takich zgłoszeń jak:

„ZeWzględuNaNazweWymyślonaPrzezKapit. deRivandeira–Zaczarowane WyspyKażdyChciałbyZnaleźćSięW MiejscuOTakiejNazwie2PowodemByłK.DarwinCzemuNieSpróbowaćWalczyćOSzansęZobaczeniaRajuJestemNormalnąDziewczyną”

…po prostu nie da się czytać. Do tego autorzy tego typu aplikacji nie zrozumieli sensu ograniczenia formy. Nie chodziło o obejście systemu, tylko o głębokie zastanowienie się nad tą odpowiedzią i zamknięcie jej w skondensowanej formie. Zupełnie nieprzemyślane zgłoszenia pisane w pracy jedną ręką było widać od razu, między innymi przez niechlujną formę. Woleliśmy kogoś, kto poważnie podszedł do tematu.

 

Zwiedzanie. Odrzucaliśmy też zgłoszenia, których autorzy skupili się wyłącznie na tym, co chcą zobaczyć, dokąd pojechać i nawet w drugiej części formularza (czyli „przekonaj mnie, że warto wybrać właśnie Ciebie”) pisali nadal „chcę zobaczyć gejszę i zatrzymać wzrokiem rowerzystę w Kioto. Przenocować w hotelu kapsułowym, wziąć udział w karaoke”. Wiele osób pisało „chcę zobaczyć to i tamto” a my szukaliśmy kogoś, kto raczej chce „wynieść z tego to i to”.

 

Moje ograniczenia. Z wielkim bólem odrzucaliśmy zgłoszenia zawierające propozycje projektów, których ja sam nie mógłbym udźwignąć, np. ze względu na ograniczenia czasowe w przypadku wielomiesięcznych wypraw (pieszo przez całe Indie, Mongolia konno) lub ze względu na ryzyko, którego nie jestem skłonny podjąć, bo uważam je za nieuzasadnione (poznać Meksyk od strony karteli narkotykowych i przestępców). To były bardzo ciekawe propozycje, ale po prostu nie byłbym w stanie lub nie chciałbym ich zrealizować.

 

Antymotywacja. Mimo, że docenialiśmy szczerość, odrzucaliśmy jednak zgłoszenia, które jaskrawo przeczyły idei tego projektu…

„Malediwy. Nikt ze mną nie chce tam pojechać, bo nudy i za drogo, nie będę też ściemnieć mam trudny charakter, więc zaryzykowałam ten konkurs…”

„Podróż, w którą mam nadzieję mnie zabierzesz, ma zmienić we mnie przede wszystkim moje lenistwo! Wiem, może to brzmi trochę komicznie, lecz jestem leniem do potęgi entej. Chciałbym, by ta podróż uświadomiła mi co mogę osiągnąć gdybym dał z siebie więcej, jeżeli mam taką możliwość.”

„Nie chcę płacić za wycieczkę”, „nie stać mnie na bilet do Nowej Zelandii, więc ten konkurs to najtańsza opcja z możliwych”, „Mam znajomych w Brisbane, chciałabym ich przy okazji odwiedzić”…

Z bólem serca, ale jednak skreślaliśmy aż tak szczere odpowiedzi.

 

Wątpliwości. Podobnie zgłoszenia, z których wiało „próbą wymuszenia faulu”, że tak powiem po piłkarsku, albo ściemą, mówiąc wprost. Jeśli ktoś pisał „panicznie boję się Kolumbii i bardzo chciałbym się skonfrontować z tym strachem”, raczej nie mógł liczyć na wiele, choć doceniam, że zbadał temat naszych oczekiwań na tyle, by spróbować zamknąć swoje marzenie w patencie przełamywania swojego strachu, licząc na dodatkowe punkty.

No to po odrzuceniu takich wszystkich zgłoszeń zostało nam ich… 2700.

 

ETAP II

To był najtrudniejszy etap, bo w każdym z pozostałych zgłoszeń na dobrą sprawę nie było się do czego przyczepić. Przy dokładniejszej lekturze wyłapaliśmy jednak powtarzające się (i to bardzo często) schematy i oczekiwania. Setki osób pisały zasadniczo to samo, tylko różnymi słowami. Pierwszą taką powtarzającą się motywacją była monotonia życia:

„Brakuje mi wyzwań, zmian i impulsu do działania.”

„Kiedyś kochałam życie , teraz je tylko toleruję.”

„Monotonia kolejnych dni i ilość pracy powodują, że życie wydaje się uciekać przez palce.”

„Za x lat nie chce opowiadać bliskim o tym jak pracowałem od 7 do 15 i jedynym osiągnięciem jakie mam to 5 tys. kanapek zjedzonych w zakładzie pracy w czasie przerwy.”

Tego typu zgłoszeń było mnóstwo. Wybór kilku reprezentatywnych do półfinału był ogromnie trudny. Siłą rzeczy musieliśmy postawić na walor oryginalności. Wybraliśmy więc z tej grupy kilkanaście zgłoszeń, które odróżniały się od innych – humorem, formą, puentą, zaskakującym rozwinięciem… To było jedyne kryterium, którym byliśmy w stanie przefiltrować setki niemal identycznych zgłoszeń. To oczywiście bardzo subiektywny wybór i do tego trudny, nie było tu oczywistych rozwiązań.

 

„Bucket list”. Bardzo często powtarzały się również po prostu punkty z „listy życzeń”. Zatańczyć sambę na ulicy w Rio. Zobaczyć Wielki Kanion, zobaczyć Uluru, zobaczyć posągi na Wyspie Wielkanocnej. Napić się mojito w Hawanie. Takie zgłoszenia składały się na dobrą sprawę wyłącznie z punktów „chcę zobaczyć/przeżyć”, którym nie towarzyszyła motywacja głębsza niż „zawsze chciałam”, „to moje marzenie”.

Żeby zatańczyć sambę na ulicy w Rio albo zobaczyć Wielki Kanion nie potrzebujecie mnie ani „Swoją drogą”. To są rzeczy, które można zrobić z każdym biurem podróży, a już na pewno bez najmniejszego problemu samodzielnie. Podkreślałem wielokrotnie, że ten projekt nie służy spełnianiu właśnie takich „zachcianek”. Dla mnie marzenia to nie są nierealne mrzonki, tylko plany do zrealizowania. Więc jeśli zachód słońca nad Uluru jest dla Was tak bardzo ważny, wystarczy przebudować listę priorytetów, odłożyć na to pieniądze, polecieć do Australii i go zobaczyć. To jest naprawdę cel w zasięgu ręki, tylko trzeba go zacząć realizować. Jeśli dzięki wypełnieniu tego zgłoszenia udało Wam się zidentyfikować taki cel, fantastycznie, połowa drogi za Wami. My jednak szukamy czegoś nieco innego. Odrzucaliśmy więc zgłoszenia skupione na „chcę zobaczyć” (zwłaszcza że bardzo niewiele jest miejsc na świecie, które mogą coś w człowieku zmienić, gdy je „zobaczy”. Zobaczyć a doświadczyć to są dwie różne rzeczy – celowaliśmy raczej w tę drugą).

 

Kontrast wartości. Odrzucaliśmy też zgłoszenia, które stały w jaskrawej sprzeczności z moim systemem wartości i tym, co staram się mówić w książkach i programach, np. zawierające życzenia przejażdżki na słoniu czy wejścia do obozu syryjskich uchodźców, żeby „zrobić zdjęcia i popatrzeć, jak tam ludzie żyją”. Jeśli śledzicie moją działalność publiczną, wiecie, że jestem zdecydowanym przeciwnikiem takich propozycji i nie chcę ich promować również w „Swoją drogą”.

 

Nierealne wyobrażenia. Z wielu zgłoszeń biło oczekiwanie świata, który nie istnieje. Ponownie – setki przykładów. Autorzy zainspirowani książkami albo filmami utożsamiali wrażenie, jakie wywołuje na nich to dzieło sztuki z wrażeniem, jakie miałoby wywołać na nich miejsce, o którym opowiada. To jest wielka pułapka. Na pierwszym miejscu w zestawieniu był oczywiście autobus z „Wszystko za życie”, na dalszych m.in.: „Cienka czerwona linia”, „Siedem lat w Tybecie”, „Niebiańska plaża” i „Wyznania gejszy”. Taka podróż to gwarantowane rozczarowanie, uwierzcie mi. Plaża po której biegał Leo to popularne turystycznie miejsce, a autobus z „Into the Wild” to po prostu autobus pod lasem. To nie będzie mistyczne doświadczenie. To jest po prostu autobus pod lasem, nic więcej.

Inspiracje filmami opowiadającymi o wydarzeniach sprzed stu lat jeszcze bardziej gwarantują rozczarowanie, to chyba oczywiste. Tego świata nie tylko nie ma, ale również nigdy nie było. To jest przecież hollywoodzka fikcja. Wszystkie takie zgłoszenia z „potencjałem rozczarowania” również odrzucaliśmy.

 

Kolejną motywacją, która przewijała się w setkach zgłoszeń jest brak odwagi i chęć przeżycia przygody życia. To jest bardzo dobra motywacja do podróży, ale nie w ramach tego projektu. Przygody życia nie można „kupić” ani „załatwić”, tu nie ma drogi na skróty. Jeśli będę kogoś prowadził za rękę, to nie będzie to dla niego przygoda życia, to będzie wycieczka. Nie wrócicie z niej do domu innymi ludźmi, co najwyżej przywieziecie zdjęcia z miejsc, w których wcześniej nie byliście. Przygodę życia przeżywa się samodzielnie, na własnych warunkach. Odwagi nie można udawać, nie można jej nabierać chowając się za czyimiś plecami. Odwagę musicie zebrać sami, a podjęcie decyzji o wyjeździe to 90% pracy. A to możecie zrobić, nie wychodząc z domu.

 

I ostatnią motywacją, która powtarzała się w setce zgłoszeń była chęć ucieczki od samego siebie, od swojego życia. Nie podjąłbym się takiego zadania. Zwłaszcza, jeśli ktoś zakłada, że szczęście jest uzależnione od lokalizacji geograficznej. Że w Stanach poczuje się „wolny, beztroski”, albo że Australia to kraj „szczęśliwych ludzi”. Szczęście to chyba raczej stan ducha a nie okolica, w której się człowiek znajduje, prawda? Wyobrażenie, że można uciec od swoich problemów w podróż jest mylne. Można je na chwilę zagłuszyć wrażeniami, ale tylko tyle. Żadne widoki, żadne przygody nie pozwalają uciec od problemów codzienności, one są jak kredyt – trzeba je spłacić.

 

Fikcja w głowie. Na koniec odrzuciliśmy jeszcze zgłoszenia, z których wynikało, że autor ma zupełnie mylne wyobrażenie o miejscu, do którego chce jechać. Że w Szanghaju są dżonki, a cały Meksyk jest śmiertelnie niebezpieczny. Zbyt duży rozziew między wyobrażeniem a rzeczywistością najczęściej powoduje w podróży problemy, których woleliśmy uniknąć.

 

ETAP III

Po takiej selekcji wybraliśmy sto zgłoszeń. Ta setka półfinalistów odpowiedziała na kolejne, już bardziej rozbudowane pytania. Spośród nich wybraliśmy dziesięciu finalistów, z którymi się teraz spotykam i rozmawiam.

Od samego początku szukaliśmy kogoś, dla kogo ta podróż będzie czymś więcej niż zwykłą wycieczką, będzie początkiem czegoś nowego w życiu, jakimś punktem zwrotnym. Mam nadzieję, że uda nam się kogoś takiego wybrać. To oczywiście bardzo subiektywna ocena, na pewno wiele osób podjęłoby inną. Rozumiem to i szanuję.

I na koniec osobista refleksja, jeśli mogę. Nie mogę zabrać w podróż Was wszystkich, ale jeśli zakładacie, że ta wyprawa odpowie Wam na Wasze życiowe pytania, to moim zdaniem sami na nie odpowiedzieliście – wypełniając  formularz. Jeśli byliście w stanie sprecyzować, czego Wam trzeba, nie jestem Wam tak naprawdę potrzebny, by to zrealizować. Zróbcie to sami.

Bardzo Wam wszystkim dziękuję za udział w „Swoją drogą”. To było niesamowite doświadczenie, poznać się w tak (jakby nie było) intymnej rozmowie, mimo że się nigdy nie spotkaliśmy. Powodzenia!

 

Allegro