Clarksdale to stolica bluesa z Delty Mississippi. Dla kogoś postronnego, miasteczko jak miasteczko, nic ciekawego. Ale jeśli wychowaliście się w domu takim jak mój, Clarksdale to żywa historia, tradycja czarnej muzyki Stanów Zjednoczonych. To stąd blues ruszył na podbój świata, zmienił się w rock’n’rolla, a potem w rocka. Tu się wszystko zaczęło.
Dla mnie i mojego Taty Clarksdale to miejsce, w którym na każdym rogu czuć ducha wielkich mistrzów. Johna Lee Hookera, Muddy’ego Watersa, Sama Cooke’a, Ike’a Turnera czy Roberta Johnsona. Tu aż czuje się ich muzykę.
Pozycją obowiązkową w moim domu był, jest i będzie film „Zaginiony Blues” Waltera Hilla z 1986 r. Jeśli go obejrzycie, niektóre sceny „Swoją drogą” nabiorą zupełnie innego wymiaru.
Tak więc, jak możecie się domyślać, nie jest to dla nas zwykłe miejsce.
Tak gra ktoś, kto uważa, że harmonijka to w ogóle nie jego instrument i tak sobie tylko przygrywa bez sensu.