Jeden z wielu takich maili: ”Jadę do Malezji. Czy warto stosować profilaktykę przeciw malarii? Byłem u lekarza medycyny podróży i wyliczył mi, że jeżeli jadę na dwa miesiące, potrzebuję trzech opakowań tabletek. Cena opakowania waha się w granicach 150-210 zł plus 50 zł za wystawienie recepty. Charakter mojej podróży jest raczej bezpieczny – jadę na uniwersytet w KL.”
Odpowiem tak: ten lekarz to po pierwsze ignorant, a po drugie oszust. Dlaczego?
1) W Malezji kontynentalnej (a tam leci autor listu) nie ma malarii W OGÓLE.
2) W miastach malaria w ogóle nie występuje, więc nawet gdyby była obecna w Malezji kontynentalnej, to w KL jej nie uświadczycie.
3) Leki antymalaryczne to ciężkie farmaceutyki, pozostawiające po sobie spory ślad w organizmie. Skutki uboczne (bardzo powszechne nerwice i koszmary senne, problemy z wątrobą a nawet nieodwracalne uszkodzenia systemu nerwowego) są tym bardziej prawdopodobne, im dłużej przyjmuje się lek. Przy podróży liczonej w miesiącach ryzyko powikłań wskutek przyjmowania leków jest bardzo poważne.
4) Azja Południowo-Wschodnia (z nielicznymi regionami-wyjątkami) to jednak nie Afryka Centralna. I ryzyko złapania zarodźców szczepów malarii śmiertelnie groźnych dla człowieka jest zdecydowanie mniejsze, i opieka medyczna o niebo lepsza. Do tego dużo łatwiejszy transport, lepsza infrastruktura. Na skali „poważnego ryzyka malarycznego” Azja Płd-Wsch. nie plasuje się wcale wysoko.
Przy tym wszystkim rekomendacja lekarska przyjmowania leków przez cały czas tego konkretnego wyjazdu mówi mi, że lekarz niekoniecznie zna się na temacie. Dodatkowe 50 zł za wystawienie recepty mówi mi z kolei, że czynnik finansowy jest dla niego ważniejszy niż czynnik przysięgi Hipokratesa. Moja sugestia: nie płacić, wyjść trzaskając drzwiami, zgłosić delikwenta do Naczelnej Izby Lekarskiej.
W takim razie co zrobić?
Najważniejsza sprawa: podróż podróży nierówna. Dwie podróże po Malezji mogą się skrajnie od siebie różnić jeśli chodzi o profilaktykę antymalaryczną. Wyjazd do Singapuru to nie to samo, co do Singapuru i Birmy. Każdy przypadek rozpatrywać należy osobno. Nie wpadnijcie w powszechną pułapkę myślenia „Janek był na Filipinach i lekarz powiedział mu, że nie musi brać leków, to ja też nie muszę”. Wielu przed Wami tak myślało i potem dziwiło się niezmiernie, oglądając sufit szpitala w Manili.
Druga najważniejsza sprawa: zanim na cokolwiek wydacie pieniądze, przyjrzyjcie się dokładnie mapie dystrybucji malarii i nanieście na nią swoją trasę. Wielu lekarzom ogólnym wydaje się, że choroby tropikalne można traktować tak jak polskie i ordynują leki, całą swoją wiedzę opierając na komunikatach WHO lub uproszczonych tabelkach. W takich schematach kraj jest oznaczany jako malaryczny gdy w jakiejkolwiek jego części (choćby małej i bardzo odległej) występuje choćby minimalne ryzyko malarii. W praktyce tak to nie wygląda, więc skorzystajcie z mapy w linku, żeby się dokładnie zorientować.
Jeśli Wasza trasa przebiega przez tereny o średnim lub poważnym zagrożeniu, nie oszczędzajcie, idźcie do lekarza-specjalisty od chorób tropikalnych. Zapomnijcie o „ekspertach” z popularnych sieci prywatnych przychodni. Jeszcze nie słyszałem, żeby któryś z nich znał się na rzeczy. Prawdziwych zawodowców znajdziecie w szpitalach i klinikach chorób zakaźnych oraz często w stacjach Sanepidu. Jeśli z mapy wynika, że sprawa jest poważna, bardzo prawdopodobne, że będziecie musieli przejechać się do innego miasta – najlepsze w Polsce kliniki chorób tropikalnych są w Warszawie i Gdyni.
Brać czy nie brać?
Lekarz-specjalista powie Wam, czy przy tej konkretnej trasie „powinniście” brać leki antymalaryczne. Powinniście, a nie „musicie”. Przyjmowanie profilaktyki antymalarycznej niesie ze sobą ryzyko powikłań często porównywalne do samej malarii, więc decyzję zawsze będziecie musieli podjąć sami.
Jeśli jedziecie na krócej niż dwa tygodnie, szkoda pieniędzy. Okres inkubacji zarodźców malarii to najczęściej 10-14 dni, więc prawie na pewno zdążycie wrócić do domu, zanim pojawią się pierwsze objawy.
Jeśli jedziecie na kilka tygodni (3-6), warto poważnie się zastanowić, zwłaszcza jeśli mapa sygnalizuje Wam istotne ryzyko.
Jeśli jedziecie na kilka miesięcy, ciągła profilaktyka antymalaryczna praktycznie nie wchodzi w grę. Rozłożyłaby Wam organizm i portfel. W takich sytuacjach strategia wygląda inaczej. Weźcie ze sobą jedno opakowanie leku i niech jeździ w plecaku. Jeśli złapiecie malarię i pojawią się pierwsze symptomy, przyjmiecie tzw. „dawkę uderzeniową”, czyli wielokrotnie większą niż ta przyjmowana profilaktycznie. Dawkowanie uderzeniowe zależy od konkretnego leku (jedne profilaktycznie przyjmuje się codziennie, inne co tydzień), więc musicie ustalić je zawczasu. Oprócz dawki uderzeniowej musicie naturalnie odwiedzić miejscowy szpital (jeśli jest na sensownym poziomie), a jeśli nie, jechać do najbliższego miasta, w którym jest jakaś porządna klinika (najczęściej zachodnia, dla dyplomatów).
Na koniec kilka ogólnych rad i informacji:
1) Często słyszę pytanie „czy szczepić się na malarię?”. Na Malarię nie ma szczepionki. Są tylko leki profilaktyczne i jak wszystkie leki nie dają 100% pewności.
2) Czy kupować lokalne leki antymalaryczne, które kosztują często sto razy mniej? Trudne pytanie. Jak zawsze: to zależy. Np. w Indiach tabletki za kilka złotych najwyraźniej się sprawdzają, bo biorą je niemal wszyscy i nie słyszałem jeszcze, żeby były oszukane. Niedawne badania leków w Kambodży wykazały natomiast, że ponad 30% badanych leków nie zawierało w ogóle substancji czynnej – było to zwykłe placebo. W Zimbabwe (i w innych krajach Afryki) dość powszechne są tanie miejscowe kopie bardzo znanych i bardzo drogich leków dużych korporacji. Jedni dadzą się pokroić, że działają tak samo (miejscowi lekarze), inni, że to oszustwo i nic niewarte, niebezpieczne śmieci (firmy farmaceutyczne). Komu wierzyć, trudno ocenić.
3) Czy są bardziej i mniej niebezpieczne szczepy malarii? Tak, są. Nie wdając się w szczegóły biologiczne, w dużym uproszczeniu możecie przyjąć, że Afryka jako kontynent jest dużo bardziej niebezpieczna pod tym względem niż Azja, a Ameryka Południowa plasuje się gdzieś pośrodku.
4) Czy biorąc leki antymalaryczne mogę mieć spokojną głowę? Nie. Po pierwsze przez wspomniane skutki uboczne, a po drugie przez fakt, że malaria jest tylko jedną z tysiąca chorób tropikalnych, które można złapać. Od kilku lat w Azji Południowo-Wschodniej po prostu szaleje denga – bardzo podobna w objawach choroba do malarii, z tą różnicą, że złapać ją można wszędzie, a więc również w miastach, i nie ma na nią żadnych leków. Tak więc, ryzyko takie lub inne, jest zawsze. Analizujcie z głową.