Bibeta z górnej półki, restauracja Belvedere w Łazienkach Królewskich w Warszawie, panowie w garniturach i jedwabnych krawatach, panie w pięknych toaletach. Ścianka, flesze, pełny serwis. Uśmiechnięta Dorota Wellman, ze sceny sypie żartem Szymon Majewski, Agnieszka Cegielska w dwudziestocentymetrowych szpilkach, Lara Gessler w złotych frędzlach. Piętrzy się kawior i torty bezowe, leje się szampan i wino.
Wyszedłem na scenę w wymiętej koszuli safari i butach trekkingowych prosto z buszu. Miałem ogromną przyjemność odebrać nagrodę Esencja Natury, wręczaną osobom, które w sferze publicznej zajmują się kwestiami bliskimi przyrodzie. Spisuję z nagrania:
„Dobry wieczór. Dziś w nocy wróciłem z podróży po Zimbabwe, z rezerwatu ochrony dzikiej przyrody Imire, który staram się wspierać od siedmiu lat. Jeszcze pewnie chwilę mi zajmie przestawienie się na te nasze europejskie tory. Może to i dobrze, bo takie podróże uświadamiają, jaka nas dzieli przepaść – ten nasz świat i te odległe światy.
Garnitur, który miałem dzisiaj założyć – a to nie był jakiś szczególnie drogi garnitur – kosztował równowartość rocznej pensji pracownika w Zimbabwe. Ta wspaniała gala, na której mamy dziś wszyscy przyjemność gościć, przeprowadziłaby z tysiąc dzieci przez wszystkie szczeble edukacji.
Niestety ten nasz świat jest tak paskudnie urządzony, że te zasoby nie są w prosty sposób transferowalne – i to, że byśmy się tutaj dzisiaj nie spotkali, nie oznacza, że automatycznie tysiąc dzieciaków w Zimbabwe odebrałoby edukację. To tak po prostu nie działa.
Tym bardziej dziękuję za tę nagrodę, która jest dla mnie formą uznania, że nawet takie małe projekty jak moje, mają znaczenie (bo projekty, które prowadzę – czy to na arenie pomocowej, czy ekologicznej – to kropla w morzu potrzeb i możliwości). Że nawet takie małe rzeczy mają znaczenie.
Podam Państwu przykład. W Imire w tej chwili największym problemem jest brak kaloszy. Za chwilę zaczyna się pora deszczowa i przez cztery miesiące strażnicy dzikiej przyrody będą wieczorami biegać na patrole z karabinami szturmowymi FN, stawać naprzeciwko uzbrojonych w kałasznikowy kłusowników i narażać swoje życie w obronie zebr, żyraf, słoni i nosorożców – i będą to robić w mokrych kapciach, bo nikogo tam nie stać na odpowiednie gumowce. A gumowce dla wszystkich pracowników rezerwatu kosztowałyby raptem 1400 zł.
Najczęściej nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak małe ruchy w tym naszym bogatym, zachodnim świecie przekładają się na olbrzymie, znaczące zmiany tam daleko. Ja naprawdę głęboko wierzę, że jeśli mamy nie robić nic, to warto robić cokolwiek. Zwłaszcza, że to nie musi być Wielka Smuta. Takie akcje, jakie prowadzę to może być niesamowita, wielka przygoda w środku afrykańskiego buszu, do której wszystkich Państwa zapraszam. Róbmy cokolwiek! Bardzo dziękuję”.
Nad gołąbkami z indyczki chęć sfinansowania kaloszy zgłosili m.in. pani dyrektor wydawnictwa Edipresse Książki, biznesmen z Polskiej Grupy Gospodarczej (pokręciłem chyba nazwę…) i światowej sławy fotograf Tomasz Sikora. Kupujemy kalosze.