Niedawno zostałem spytany, czy następnym, naturalnym krokiem w mojej pracy nie powinna być korespondentka wojenna. Ta książka stanowi odpowiedź na to pytanie – dlaczego nigdy w życiu nie będę się tym zajmował.
„Bractwo Bang Bang” nie opowiada o pracy fotoreportera wojennego. Ta książka pokazuje kim są, jak myślą i co czują ludzie, którzy jako jedyni biegną w kierunku strzałów, gdy inni uciekają od nich w panice. Sceny masowych zabójstw, plemiennych bitw i totalnego, obezwładniającego rasizmu, które zostały opisane ze wszystkimi detalami, bez żadnego znieczulenia – to tylko tło. Dla mnie najważniejsze w tej książce jest to, co siedzi w głowie tych (kiedyś) chłopaków czy (dziś) dojrzałych mężczyzn.
Jeden z bohaterów książki, nieżyjący już Kevin Carter zdobył Pulitzera za to oto zdjęcie:
Sudańskie dziecko umierające z głodu na tle czekającego na nie sępa. Sto metrów od tego miejsca mieściła się stacja żywienia, do której ta dziewczynka próbowała się dostać.
Strzeliła migawka. I co dalej?
Kevin nie pomógł temu dziecku, choć mógł je przecież zanieść na miejsce, ratując życie. Był fotoreporterem, robił zdjęcia, nie jego rolą było naprawianie świata. Chwilę później fotografował już inne miejsca, innych ludzi.
Nagroda Pulitzera, najważniejsza na świecie, została do końca życia, ale wyrzuty sumienia, żal i wstręt do samego siebie też.
Żeby pracować na wojnie trzeba być nieprzemakalnym, odpornym na poczucie winy. Trzeba umieć być tylko świadkiem, nikim innym. Trzeba umieć strzelić zdjęcie dowolnemu elementowi rzeczywistości, jakkolwiek smutny czy przerażający by był, po czym odwrócić się na pięcie, nie zastanawiając się, co to oznacza dla tych, których zostawia się za plecami. Wojna to ludzie i ich cierpienie. To ciągłe sytuacje, w których możesz pomóc, jeśli chcesz. To ciągłe małe zabawy w Boga, gdy nieustannie ważysz ryzyko i wartość zarówno swojego, jak i czyjegoś życia. Żeby ją dokumentować, trzeba umieć nigdy nie odkładać aparatu.
Ja nie umiem.
Czy dziennikarz przestaje być człowiekiem? Czy patrzenie przez obiektyw zwalnia z moralnych obowiązków? Czy w jakiejkolwiek sytuacji zamówiony w redakcji materiał może być tak naprawdę ważniejszy niż życie człowieka, który się wykrwawia pod twoimi stopami, gdy ty łapiesz najlepszy kadr, żeby kałuża krwi najlepiej się mieniła w słońcu?
Uczą nas na studiach, że dziennikarstwo to obiektywizm, że mamy opisywać rzeczywistość, nie zmieniając jej, bo to już manipulacja. Że mamy tam być, ale jakby nas nie było.
Pierdolę to. Ja bym zaniósł tę dziewczynkę na miejsce.