Type and press Enter.

Jedź na wojnę (na wakacje)

Jeśli wierzyć przestrogom MSZ-u, niemal połowa świata to tereny najgroźniejsze z groźnych, gdzie wojna, gwałt i bandyterka, gdzie strach wysiąść z samochodu, żeby nie dostać nożem i gdzie szaleją partyzanci lub najemne zbiry.

Dlatego właśnie nie czytam przestróg MSZ-u.

Po iluś latach ciągłego jeżdżenia po świecie nauczyłem się, że jeśli z jakiegoś miejsca wszyscy uciekają sprintem, bo zobaczyli w telewizji „groźne” obrazki i atmosfera podobno „gęstnieje”, warto się temu miejscu przyjrzeć. Prawie na pewno się okaże, że to właśnie najlepszy moment, żeby tam jechać.

Gdy dawno temu jechałem do Etiopii, wszyscy mnie przestrzegali, że tam przecież wojna przy granicy z Sudanem i przy granicy z Somalią. Popatrzyłem wtedy na mapę i zobaczyłem, że ta wojna to od mojej trasy jak z Warszawy do Wiednia. Jakoś przeżyłem, ale było ciężko…

W Tajlandii wszyscy Wam powiedzą, że na południe jeździć zwyczajnie nie wolno, w prowincji Yala sami separatyści i terroryści. Nie wiem jakim cudem, ale jakoś czternaście razy udało mi się przemknąć…

W Zimbabwe ponoć reżim, strach. Tymczasem to jeden z najprzyjaźniejszych afrykańskich krajów, jakie znam. W Nepalu władowałem się niechcący w środek zamachu stanu, i o ile faktycznie było przez chwilę nerwowo i niebezpiecznie, to była to jedna z najciekawszych podróży, jakie odbyłem. Moi przyjaciele z Los Wiaheros, Alicja i Andrzej, właśnie wjechali krajoznawczo do Afganistanu, Artur Urbański stale jeździ do zamkniętego ponoć Czadu, Tamtaram spędzili w Bangkoku całą rewolucję Brunatnych Koszul, ja w przyszłym roku, jeśli nic mi nie wypadnie, jadę do Somalii.

 

 

 

Tak więc, bez paniki. Sprawa wygląda tak: są miejsca, gdzie się po prostu nie jeździ. Konkretne prowincje, miasta, pogranicza. Zachodnia pustynia w Egipcie, amerykańskie pograniczne w Meksyku, slumsy w Johannesburgu, niektóre kawałki Kolumbii pod kontrolą FARC, teraz oczywiście Syria (i tak nie wjedziecie, spokojnie) i tym podobne. Jeśli ludzie znający się na temacie Was przestrzegają, słuchajcie i notujcie, i nie ryzykujcie.

Ale w większości przypadków ta gęstniejąca atmosfera dotyczy niewielkich obszarów, a uciekają z kraju wszyscy, z całego jego terytorium, często większego niż pół Europy. I wtedy właśnie gwałtownie spadają ceny usług turystycznych, wtedy można spokojnie pozwiedzać, wtedy nie ma tłoku w autobusach i są zawsze miejsca w noclegowniach. Dla mnie osobiście to jest argument z tych mocnych, przemawiający za głębszą analizą sytuacji.

Teraz dymi się we wspomnianym Egipcie, tak? Dymi. Czyli nie wolno jechać? Moim zdaniem wręcz przeciwnie. Na Synaju, celu pielgrzymek europejskiej turystyki, o rewolucji nikt nawet nie słyszał. Tam się nie dzieje nic, absolutnie nic. Hotele działają jak działały, nadal można ponurkować, połazić po pustyni, zrobić sobie zdjęcie z wielbłądem. Ceny spadły o połowę, a targując się osiągniecie jeszcze lepsze. Nurkowanie zresztą – jak zawsze bajka.

 

 

(Przy okazji – mam bardzo złe doświadczenia z egipskimi agencjami nurkowymi. Jakość obsługi, stan sprzętu, podejście do zasad bezpieczeństwa – czasem zdejmuje przerażenie. Jeśli chcecie nurkować, polecam Wam sprawdzoną, polską agencję Nautica w Sharmie. Poważne podejście do wszystkiego, naprawdę top-klasa).

Jeśli nie będziecie się pchać w tłum rozwścieczonych demonstrantów w Kairze, nie widzę też przeszkód, żeby zwiedzić pozostałą część Egiptu. Jeśli ma być pusto pod Piramidami albo będziecie mogli połazić samotnie po Abu Simbel czy Dolinie Królów, to to jest okazja warta ryzyka. Każdy, kto był w egipskich zabytkach w sezonie wie, o czym mówię. To jest dopiero walka, przepychanie, męczarnia, niebezpiecznie. A teraz – spacerek, samotność, dobre zdjęcia… Warto się zastanowić.

 

 

Moja rada: zwracajcie uwagę na „ogólne” doniesienia, zwłaszcza złą prasę całego kraju. Rzeczone Zimbabwe ma bardzo złą opinię, która ma niewiele wspólnego z rzeczywistością. Podobnie Iran – jedno z najprzyjemniejszych do podróżowania państw Bliskiego Wschodu. Sudan – to samo, kraj przyjaznych, pomocnych ludzi. Nie wierzcie więc telewizji, wierzcie innym podróżnikom.

Jeśli, tak jak w przypadku Egiptu czy wcześniej Tunezji sprawa jest jednoznaczna, czyli dymi się i koniec, skorzystajcie z dobrodziejstw Facebooka i Couch Surfing i pogadajcie z ludźmi na miejscu. Oni Wam od razu powiedzą jak wygląda sytuacja w ich okolicy. Istnieje spora szansa, że konflikt czy polityczne napięcie dotyczy tylko jednego regionu, który można spokojnie ominąć. Jeśli kilka osób Wam powie, że nie ma się czym przejmować i życie płynie jak co dzień – kupujcie bilet. Ale jeśli usłyszycie przestrogi albo przynajmniej wahanie – zmieńcie plany. Wtedy już nie ma żartów.

Tak więc jeśli dobrze rozplanujecie trasę, prawie na pewno nawet się nie zetkniecie z tymi wszystkimi scenami z telewizji, a na zdjęciach przywieziecie standardowe palmy i uśmiechy na tle zabytków. Jeśli Was jednak zaskoczą już tam na miejscu, po prostu unikajcie zbiegowisk i publicznych zgromadzeń. Jeśli w Waszym mieście na ulicach się zrobi rozróba, jedźcie do innego, proste. Jeśli nie ma jak wyjechać, siedźcie w hotelu, nic Wam nie zagrozi oprócz nadpodaży nudy. Jeśli w miastach (ogólnie) atmosfera pęcznieje, na prowincji nikt nie ma głowy do polityki, gwarantuję. Posiedźcie sobie w mieścinach na końcu świata, poznajcie kraj z innej perspektywy.

A jeśli trafi się czarny scenariusz i właśnie zaczyna się stan wojenny, jedźcie do ambasady albo do najbliższego przejścia granicznego – u sąsiada najpewniej spokój.

 

Przydadzą się:

www.safetravel.govt.nz (bezpieczeństwo)
www.travel.state.gov (bezpieczeństwo)
www.fco.gov.uk (bezpieczeństwo)
www.en.wikipedia.org/wiki/Ongoing_wars (konflikty)
www.peacereporter.net/default_canali.php?idc=48&template=19 (konflikty)
www.globalsecurity.org/military/world/war/map.htm(konflikty)
www.crisisgroup.org (konflikty)
www.solar.ifa.hawaii.edu/tropical (sztormy i tajfuny)
www.nhc.noaa.gov (huragany)